poniedziałek, 31 grudnia 2012

W sylwestrową jasną noc

31 Grudnia, Sylwestra. To takie imię nawiasem mówiąc.
Trafia mnie równo od ósmej rano, gdy pierwszy niezidentyfikowany obiekt odpalił  coś o mocy ziemia - powietrze. I tak przez cały dzień. Przed chwilą przez ulicę przetoczył się charkotliwy bełkot małolatów, a wyekspediowany przez nich pocisk wstrząsnął posadami budynku. Psy zaczęły wyć, biedaki od kilku dni muszą znosić głupotę ludzi.
Zanim dobiegłam do ulicy z przekleństwem na ustach, chuliganów już nie było. Oddalili się w inne rejony. Nie jestem nie z tego świata, nie jestem niedzisiejsza, i w nosie mam względy ekonomiczne, chociaż zdaję sobie sprawę ilu ludziom, zwierzętom można byłoby pomóc za te puszczone z dymem pieniądze, ale po prostu nie znoszę nocy sylwestrowej!!! Czekam z utęsknieniem kiedy wokół mnie ucichnie wojna na race, pociski dalekosiężne i różne inne chińskie wynalazki.
Co jakiś czas dochodzi sygnał karetki. Nawet nie chcę wiedzieć co komu naderwało. Jeszcze kilka lat temu był względny spokój, ale teraz wszyscy w okolicy,a jak nie wszyscy to znaczna część uważa za swój obowiązek odpalenie czegokolwiek.
Kiedyś wystarczył jeden, profesjonalny pokaz sztucznych ogni. Trwał kilka minut, wzbudzał zachwyt, był spodziewany, więc można było zabezpieczyć, odizolować zwierzęta. Teraz po prostu szkoda słów.

życzenia




Szczęśliwego Nowego Roku 2013
Życzę wszystkim aby był lepszy niż odchodzący 2012
Życzę zdrowia, szczęścia, spełnienia marzeń
oraz nieustającego pasma codziennych sukcesów.
Wszystkiego dobrego:)

sobota, 29 grudnia 2012

Koniec roku

Do końca roku zostało niewiele czasu. Czy to coś w naszym życiu zmienia? Nie wydaje mi się. Inna data niczego nie zmienia oprócz cyferek.
 Nie jestem zwolenniczką postanowień noworocznych, obietnic i przysiąg składanych pod presją daty. Plany mam, cele do zrealizowania także, ale sformułowałam je sobie dużo wcześniej i staram się je konsekwentnie realizować, wkładając w realizację dużo pracy. 
Nie rzucam palenia, ponieważ nie palę. Palenie papierosów u bardzo wielu osób, przynajmniej w młodości, bierze się z zakazów. Owszem, w okolicach osiemnastki wypaliłam kilka papierosów, ale mi nie smakowały, nikt nawet nie zauważył że paliłam, to zrezygnowałam. Zero przyjemności. 
Alkohol tak samo. Przez lata całe dziadek Józef  pod wieczór miał zwyczaj wypijać kieliszek wina własnej roboty. Czasami kieliszek przywiezionego z Francji przez znajomych koniaku. Ekscesem było sączenie likieru anyżowego otrzymanego przez dziadka w charakterze prezentu.  Piękna, litrowa butelka w niebieskim, tłoczonym złotem opakowaniu. Wiało wielkim światem. Likier anyżowy nadal ma dla mnie smak tamtych wieczorów nieskalanych niepotrzebnym gadaniem. Bo dziadek czasami stawiał drugi kieliszek i pozwalał mi na wypicie lampki wina, czy właśnie likieru anyżkowego. Babcia Tekla sarkała, że nie wypada żeby dziecko rozpijał, a dziadek z typową dla siebie łagodnością uśmiechał się pod równo przystrzyżonym wąsem i mówił: "nie przesadzaj Tecia, to dla zdrowia". 
Dlaczego zebrało mi się na wspominki? Babcia, dziadek, ciotki, wujkowie, a nawet pradziadkowie i prapradziadkowie ich życie, i ich do życia podejście, to dla mnie solidna podstawa. Lubię wiedzieć jak było, lubię wysłuchiwać życiowych historii. Zapisuję je, bo pamięć coraz bardziej ulotna i wybiórcza się robi. Czytam swoje notatki, te sprzed wielu lat i te sprzed kilku miesięcy. Oglądam zdjęcia, szukam, bo wiem, że coś gdzieś miałam, znowu nie mam. Czasami szukam nienazwanych skrawków papieru, na których zapisałam nazwisko panieńskie drugiej prababki ze strony babci Tekli. A może to było imię prapradziadka ze strony ojca? Nie pamiętam. Muszę znaleźć. Jak znajdę to się dowiem.
Są momenty, gdy ludzie których nigdy nie znałam są mi bliżsi niż ci których znam. Od żyjących.
Czytam nadal książkę Pilcha. Popłakałam się nad opowiadaniem "Trup ze złożonymi skrzydłami". Jest piękne, poruszające i wchłaniające. 
Dziadek Pech, babka Pechowa - Zuzanna z Trzmielowskich  primo voto Branna, sekundo voto Pechowa. A ja czasami rozmawiam z ludźmi, którzy nie wiedzą jak ich babcia była z domu...

piątek, 28 grudnia 2012

Kryminalny piątek

Dzisiaj przyszłam z pracy tak zmęczona że, prawdę  mówiąc, myślałam tylko o wypoczynku. Wprawdzie nie powinno się pisać o zmęczeniu w kontekście powrotów z pracy, ale to jest samo życie :)
 Nie zdążył mi się skrystalizować jakiś konkretny pomysł wypoczynku, gdy: kot chciał wiedzieć czy kupiłam coś smacznego i dostać to natychmiast, telefon zadzwonił dwa razy, w tym jeden głuchy, zjadłam obiadokolację, włączyłam lapka, udałam się w rejs po internecie. Strona po stronie. Doszłam do Facebooka, przeglądnęłam, poczytałam i założyłam stronę dla "Wszystkich grzechów nieboszczyka". Pomyślałam, że przynajmniej w jednym miejscu będą wszystkie informacje o książce. Książkę pisałam dość długo, od pomysłu, poprzez projekt, skończywszy na wykonaniu, z licznymi wątkami ubocznymi. Trochę o tym będzie na fejsbukowej stronie.Zapewne też jakiś kawałek tekstu. Gdyby ktoś chciał polubić "Nieboszczyka" to zapraszam:)
Jutro znowu popracuję przy stronie i przyznam się, że uczenie się całkiem nowych rzeczy, wychodzenie poza obsługę Worda, sprawia mi dużą przyjemność. Miła jest świadomość, że jesteśmy w stanie zrobić coś, co na samym wejściu wyglądało na trudne. Nic to, że nie zrobimy szybko, że popełnimy błędy, ale zawsze czegoś się nauczymy.
Kiedyś, nie pamiętam gdzie wyczytałam zdanie, że: "wszystko jest trudne zanim stanie się proste". I tak to jest. 
A dzisiaj chciałam napisać o kryminalnych pasjach Alfreda Hitchcocka. Patronował takiej serii: Alfred Hitchcock poleca. Małe, cienkie książeczki, a w nich dwadzieścia opowiadań. Trzy strony i dosyć. Kryminalne perełki, gotowy materiał na scenariusze, scenariusze niezrealizowane przez mistrza suspensu. Jak przystało na mistrza - książka zniknęła. Muszę poczekać aż będzie chciała się znaleźć. 


środa, 26 grudnia 2012

Środa z książką - Moje pierwsze samobójstwo


Lubię zbiory opowiadań. Mogę, w zależności od ilości czasu, przeczytać jedno, czy dwa opowiadania od deski do deski, nie odrywając się od tekstu, a co za tym idzie, nie zapominając o czym to autor opowiadał. Czytając książki Jerzego Pilcha, pełne dygresji, wątków pobocznych dryfujących w kierunkach tak różnorodnych, a jednocześnie się przecinających, nie silę się na zapamiętanie wszystkiego. Po prostu czytam i smakuję zdania jak najwykwintniejsze danie. 
Z domu można wynieść różne doświadczenia. Często staramy się zapomnieć o tym co przeżyliśmy kiedyś. Machamy ręką lekceważąco awansując we własnym mniemaniu tak wysoko, że ten dom i jego pewna siermiężność rażą i zawstydzają. A przecież doświadczenia wyniesione z dzieciństwa, z młodości i nawet bujnej pierwszej młodości mogą być najlepszym posagiem. Przynajmniej dla pisarza. A już na pewno dla Jerzego Pilcha. 
Wisła, kilkadziesiąt lat do tyłu, porządne, ewangelickie domy i ich zwyczaje. Rodzice, dziadek Pech i babka Pechowa. Ksiądz Kalinowski. Wisła, kilkanaście lat temu. Kiedyś.

Poniżej fragment opowiadania"Moje pierwsze samobójstwo".

(...) Wszystko szło jak po sznurku. Przedstawiłem początkującą piosenkarkę w jaszczurczozielonej sukni jako ambitną dziennikarkę zbierającą materiały  o naszych obyczajach, starzy zrobili dobrą minę, wzięli ją za widmo, machnęli ręką czy co tam jeszcze. Zgromadzonym zborownikom na jej widok zaparło dech w piersiach; ona grzecznie i skromnie ze wszystkimi się witała, pochylała się i dygała, co przy jej dekoltach było z Babilonu rodem, ale na moich współwyznawcach panieńska kindersztuba robi piorunujące wrażenie, nawet jak cyc na wierzchu. Potem moja aktualna miłość z tym i owym zaczęła rozmawiać i, jak mi się zdaje, nawet specjalnie się nie zbłaźniła brakiem merytoryzmu. Usłyszałem wprawdzie, jak pyta siedzącego obok pana Trąbę, czy ewangelicy obchodzą Boże Narodzenie, a jak tak, to kiedy? Ale bez histerii - nie było to jakieś wyjątkowe i specjalnie krwawe faux pas - większość przywożonych przeze mnie rzekomych znawczyń i pasjonatek protestantyzmu zadawała podobne pytania.
Pan Trąba jął jej zresztą odpowiadać z przychylnością, z nadmierną - powiedziałbym - przychylnością. Jął odpowiadać gorliwie, ale chaotycznie, co nie dziwota - widoczny zasięg jej solaryjnej opalenizny nie tylko jemu burzył koncentrację. Nawet ksiądz Kalinowski miał kłopoty z powitalnym słowem Bożym. Pół biedy, że Ojcze nasz mu się nie pomyliło."
To własnie jest literatura piękna.

niedziela, 23 grudnia 2012

Życzenia świąteczne


Życzę wszystkim dobrych i zdrowych Świąt Bożego Narodzenia, spędzonych wśród bliskich w   atmosferze  ciepła i spokoju.

Mordowanie nie jest łatwą pracą - wywiad z ZwB

 Dla mnie dzisiaj ogromna niespodzianka.
 Na stronie serwisu Zbrodnia w Bibliotece ukazał się wywiad przeprowadzony ze mną przez panią Jolantę Świetlikowską. Link do wywiadu  na stronie głównej bloga - "Mordowanie nie jest łatwą pracą". 
Oj, na pewno nie:))

Dzień bez Kubusi

Siedzę i gapię się w ekran komputera. Trochę czytam. Tu opowiadanie kryminalne, tam wywiad z panią Wałęsową. W domu spokój niesamowity, cisza. Dzisiaj zaspałam, piec wygaszony, zimno. Nie miał mnie kto obudzić. Kubusia przez całe lata z systematycznością i dokładnością szwajcarskich chronometrów budziła mnie wcześnie rano. Wstawałam, gdy zimno, podkładałam do pieca, dawałam jej jeść. Gdy było ciepło jej i Mikuni dawałam jeść, sobie zaparzałam kawę. Czasami kładłam się, żeby jeszcze pospać, gdy pisałam, od razu włączałam laptopa. Dziewczyny po jedzeniu zajmowały się swoimi sprawami, a ja mogłam spokojnie popisać.
 Miki wstaje dużo później niż Kuba, jest bardziej rozrywkowa, mniej obowiązkowa. Kubusia miała swoje rytuały i nie odpuszczała. Rano, po śniadaniu wychodziła na pole, nawet teraz gdy było bardzo zimno i spała przez godzinę, czasem dłużej w swoim wiklinowym koszyku, potem jedzenie i spanie w domu.Potem znowu musiała sprawdzić co się dzieje na zewnątrz. Wieczorem zawsze robiła obchód całego domu, musiałyśmy sprawdzić czy wszystko pozamykane, powyłączane. Kot- domownik.
Trudno będzie się przyzwyczaić do jej nieobecności. 
Zresztą, ja uważam, a dotyczy to w takim samym stopniu ludzi i zwierząt, że nasi bliscy umierając fizycznie, żyją nadal - w naszej pamięci, w opowieściach, czasami w książkach, które powstają  na kanwie losów tak ludzi jak i zwierząt.To tylko kwestia akceptacji braku obecności fizycznej. Tylko i aż, czasami nie do przeskoczenia.

sobota, 22 grudnia 2012

Kot mi umarł

Kot mi umarł. Nie ma już Kubusi a ja ciągle rozglądam się po domu i szukam jej oczami. Jeszcze w nocy wyskoczyła na łóżko, żeby się poprzytulać, a o jedenastej po trzech westchnięciach uszło z niej życie. Po prawie dziewiętnastu wspólnych latach trudno uwierzyć, że jej naprawdę nie ma. Była członkiem rodziny, bardzo ważnym, tak jak każdy z nas. Gdy wracałam z pracy po pierwsze pytałam jak spędziła dzień, czy jadła? Kubusia chorowała od kilku miesięcy i jej stan się pogarszał, ale walczyła o każdy dzień życia zacięcie. Miki chodzi po domu i szuka mamy. Marudzi. Dobrze wie, ze stało się coś nieodwracalnego. Dla nas wszystkich to będą smutne święta. W tym roku odeszła Stella, teraz Kubusia. Robi się pusto... 

piątek, 21 grudnia 2012

Kryminalny piątek - Mary Blandy

Natura ludzka jest niezmienna, a młode kobiety nadal z miłości popełniają głupstwa. Może nie tak nieodwracalne jak Mary Blandy, ale jednak...
Zacznijmy od początku.
Mary Blandy urodziła się w 1720 roku w w Anglii, w miejscowości Henley-one Thames. Była córką zamożnego adwokata, dziewczyną ładną i posażną. Cóż z tego, skoro żaden z potencjalnych kandydatów na męża nie zyskał uznania przyszłego teścia. Pan Blandy był mocno wybredny i nie miał zamiaru byle komu powierzać 10 tysięcy funtów posagu Mary. Dziewczyna znosiła fanaberie ojca, aż doszła do poważnego wieku dwudziestu sześciu lat i szanse na zamążpójście zmalały niemal do zera. Gdy już prawie straciła nadzieję, jak w bajce, poznała arystokratę, Wiliama Henry Cranstouna, piątego syna szkockiego para. Wiliam nie należał do przystojnych mężczyzn, nie miał szans na tytuł, ale spragniona zamążpójścia kobieta nie zważała na nic i zaczęła się z nim spotykać. Cranstoun zyskał także aprobatę matki dziewczyny, jedynie ojciec nie darzył go zaufaniem. Jak się okazało, nie bez podstaw. Cranstoun był już żonaty. Niemniej jednak zdążył pomieszkać w domu pana Blandy  i pożyć na jego koszt. Gdy okazało się, że pan Blandy jest w jego życiu dobrze zorientowany, Cranstoun przy pomocy Mary postanowił adwokata otruć. Wmówił dziewczynie, że za pomocą pewnego proszku dodawanego do jedzenia zdoła przekonać pana Blandego do Wiliama. Mary uległa i zaczęła systematycznie podtruwać ojca, a przy okazji także służbę. Czy naprawdę nie zdawała sobie sprawy z tego co robi, czy też po prostu nie była najmądrzejszą kobietą świata, nie wiemy.  Efektem podtruwania była śmierć pana Blandy. Mary została oskarżona o otrucie ojca. W czasie procesu wzbudziła sympatię sędziów przysięgłych, niestety nie uniknęła kary śmierci. Została stracona w 1752 roku.
Posag - przynęta dla Cranstouna - wynosił tylko 4 tysiące funtów.
Cranstoun uniknął kary, zdołał zbiec za granicę. Zmarł w wkrótce potem w nędzy.
Pieniądze szczęścia nie dają.

Źródło: Joanna Białkowska "Czarny leksykon"

czwartek, 20 grudnia 2012

Środa z książką - Jak przestać się martwić i zacząć żyć



Czwartek nie jest środą, ale w jakiś sposób muszę nadgonić czas, dlatego dzisiaj Dale Carnegie i jego książka. Bardzo wyjątkowa.
Gdy dzieje się źle, wszystko wali mi się na głowę i mam wrażenie jakbym otworzyła puszę Pandory sięgam po Dala  i czytam po raz kolejny jego rady. Proste, jasne i bardzo skuteczne. Wszystkie sprawdzone albo na własnej skórze, albo na skórze bliższych lub dalszych znajomych. Sam Carnegie był człowiekiem wyjątkowym. W młodości sprzedawca  ciężarówek -nieudolny i zniechęcony. W momencie gdy wszystko mu się waliło podjął decyzję o kompletnej zmianie stylu życia i przede wszystkim zmianie pracy. Zaczął się kształcić w Stanowym Kolegium Nauczycielskim w Warrensburgu w Missouri. Po skończeniu studiów otrzymał pracę na kursach wieczorowych YMCA. Zaczął uczyć ludzi przemawiania publicznego, pokonywania własnej nieśmiałości, pokonywania oporu przed kontaktem z inny, nieznajomymi ludźmi. Jego klientami często byli akwizytorzy i ludzie, którzy  występując publicznie chcieli zabłysnąć w swoim środowisku. Carnegie uczy by nie przywiązywać się zbytnio do dnia dzisiejszego, by nie rozpamiętywać przeszłości  "nie płakać nad rozlanym mlekiem". Radzi by nie wyobrażać sobie tego co będzie, nie nakręcać wyobraźnią spirali zdarzeń, które w ogóle mogą nie mieć miejsca. Powiem szczerze, jak każdy, kiedyś sięgałam po różnego rodzaju poradniki, które sprawiały, że usiłowałam doścignąć ideał i oczywiście fundowałam sobie dodatkowe stresy. Potem sięgnęłam po "Jak przestać się martwić i zacząć żyć" i wiem, że wystarczy tylko stosować się do jego rad by inaczej patrzeć na życie, wszak mamy je tylko jedno. Książkę szczerze polecam wszystkim, nie tylko tym którzy żyją w stresie. Jest świetnie napisana, zawiera mnóstwo przykładów "z życia wziętych", zatem stanowi bardzo pożyteczną lekturę. A że przy okazji kogoś odstresuje, sprawi, że ktoś zacznie inaczej patrzeć na świat. To będzie czysty, żywy zysk.
A tak nawiasem mówiąc, książka została napisana siedemdziesiąt lat temu, a napisanie jej poprzedziły badania trwające siedem lat :)

sobota, 15 grudnia 2012

Wszystkie grzechy nieboszczyka już można kupić :))




Nie wierzyłam, że napisałam "prawdziwą" książkę do momentu, aż ta książka do mnie dotarła. Do księgarni dociera powoli, ale na pewno będzie. Można już Nieboszczyka kupić w księgarni wysyłkowej Empiku, w Gandalfie, oraz w macierzystej, patronackiej księgarni Zbrodni w Bibliotece. Zachęcam do czytania, bo to fajna komedia kryminalna jest. Do tego ubezpieczeniowa, a takiej jeszcze u nas nie było. Zapraszam do czytania i odpoczywania z Nieboszczykiem w ręku

piątek, 14 grudnia 2012

Kryminalny piątek - Mafia dla psa

Mafia to mafia. Z mafią się nie dyskutuje, mafii się słucha i jej podporządkowuje, zwłaszcza, jeżeli w grę wchodzi słuszna sprawa. A wchodzi. Nie raz i nie dwa, także na poprzednim blogu pisałam o losie katowanych, wyrzucanych i poniewieranych zwierząt. Nie tylko psów. Jak słyszę, że mieszkaniec bloku mówi, że woli mieć w piwnicy szczury niż koty, w związku z czym domyka okienka na dziesiątą stronę i wydzwania do administracji, to mnie trafia równo. Jak ktoś jest miłośnikiem szczurów, to niech sobie zwierzątko w domu trzyma i się z nim bawi. Brak wyobraźni u ludzi, brak empatii i takiego najprostszego postawienia się w sytuacji przemarzniętego, głodnego zwierzaka, który ciężko wystraszony nie będzie w podskokach podbiegał, tylko nauczony doświadczeniem odbiegnie kawałek dalej, schowa się, zaczeka. 
Bo wie, że od człowieka może spodziewać się różnych doznań, a jak mówi Mafioso Główny czyli Piotr Cyrwus, " nery potem bolą".
Jestem pod wrażeniem nie tylko dosadnego, ale mam nadzieję, skutecznego przekazu, ale także gry całej ekipy. Mówione, tak jak się mówi, pokazane bez zbędnych ceregieli. Zagrane koncertowo. Siła przekazu niesamowita. 
Link:https://www.youtube.com/watch?v=1quiKLMy0ng Albo po prostu, mafia dla psa:))
oraz na :http://www.siepomaga.pl/dlapsa/

środa, 12 grudnia 2012

Środa z książką - Koziołek Matołek

Ciuchy dla dam do uprawiania sportów zimowych. Może niewygodne, ale ładne
Muzeum Zamek w Oświęcimiu - to brzmi poważnie. Tylko brzmi :)
Dzisiaj, pomimo przeziębienia,  poszłam na otwarcie wystawy poświęconej dawnym zabawkom. 


Okres przedświąteczny, czas prezentów i wspomnień. Piękna choinka, podświetlony zamek, atmosfera uroczysta, ale bez pompy. Bardzo sympatycznie. Na początek niespodzianka; etiuda teatralna, miłość ożywia nawet lalki. Piękna muzyka, dzieci i dorośli zachwyceni. Potem zwiedzanie i kolejne wzruszenia. Tak naprawdę powinnam dzisiaj zaproponować kolejną książkę, mamy środę, ale umówmy się, że książką na dzisiaj są jedyne, niepowtarzalne i nieśmiertelne (czy teraźniejsze dzieci jeszcze je czytają?) "Przygody Koziołka Matołka" Kornela Makuszyńskiego. W Pacanowie kozy kują... 

A to wózek dla lalek i oczywiście dziadkowy fotel na biegunach


wtorek, 11 grudnia 2012

Jest super...

Super jest. Czuję jak podstępnie atakuje mnie przeziębienie. Nawet rum do herbaty nie pomógł. Nie lubię rumu, i ten wlewany do herbaty z cytryną piję "na rozum", żeby nie zażywać potem tych wszystkich przeciwgrypowych. Teraz siedzę tak już mało przytomna i rozważam czy powtórzyć kurację na noc czy czekać co będzie. Ale chyba dobrze nie będzie bo mi się oczka zapadają  i czuję, że mam kości i mięśnie... i w ogóle coś za dużo czuję.
Powód przeziębienia prozaiczny, podróż autobusem kawałek za miasto. Pół godziny czekania na przystanku w jedną i pół godziny w drugą stronę. A twierdziłam, że lubię jeździć komunikacją zbiorową. Zapomniałam o zimie.A dzisiaj tak bardziej wstrętnie było. Bez słońca, wiatr podstępny, breja nie uprzątnięta na chodnikach. Chodzi się fatalnie. Ale widok na pałacyk w Rajsku ukryty za drzewami całkiem sympatyczny.

Pałacyk przeziera zza gałęzi

Lubię zimę, w telewizorze...  jednak rum ;)

niedziela, 9 grudnia 2012

Czas przeleciał

Jak popatrzyłam na datę ostatniego wpisu, to aż oczy przetarłam. Nawet nie wiem kiedy mi ten czas przeleciał. Ale przeleciał i był poświęcony wytężonej pracy. Panuje opinia, że jeżeli mamy mało pracy, to czas nam się rozmywa, rozchodzi, bo zawsze się nam wydaje, że zdążymy. Z kolei, gdy mamy bardzo dużo do zrobienia to musimy sobie pracę tak zorganizować, żeby zdążyć ze wszystkim i wywiązać się ze wszystkich obowiązków. Powoli poukładałam sobie harmonogram zajęć i wracam do starego rytmu.
"Wszystkie grzechy nieboszczyka" miały swoją premierę 7 mego grudnia. Na blogu będę informowała na bieżąco o ich pojawieniu się w księgarniach internetowych( zapewne jutro, ale się zobaczy) i w księgarniach "normalnych". U mnie przeważa ciekawość, jak sobie Nieboszczyk poradzi :) Ja postaram się mu pomóc na tyle na ile potrafię. 
Życzę wszystkim miłego, zimowego dnia. U nas powoli przebija się słoneczko.

piątek, 30 listopada 2012

Kryminalny piątek - pogawędki

Wczoraj spędziłam trochę czasu czytając wywiady.
Wywiady z autorami kryminałów. Serwis Zbrodnia w Bibliotece zajmuje się powieścią kryminalną całościowo. Patronuje, nadzoruje, recenzuje. Publikuje opowiadania kryminalne tak autorów znanych, jak i tych rozpoczynających swoją pisarską drogę. Reprezentacja Zbrodni w Bibliotece uczestniczy w przeróżnych imprezach związanych z kryminałem. 
Sasza Hady została nazwana różą wśród pola chwastów. Bardzo romantyczne określenie. Czerwona czy biała?
Ja chciałabym polecić szczególnie wywiady z autorami kryminałów. Niebanalne pytania, ciekawe, nieraz zaskakujące odpowiedzi. Duża przyjemność czytania i poznawania. A wszystko to pod tym adresemhttp://www.zbrodniawbibliotece.pl

środa, 28 listopada 2012

Środa z książką - Psy są z Marsa, koty są z Wenus


Ta książka jest najlepszym przykładem tego, że mniej równa się lepiej. 64 Strony cudnie ilustrowane przez Madeleine Hardie przyciągają jak magnes. Książka napisana lekko, zabawnie i... mądrze.
 Zawsze starałam się obdarzać mieszkające ze mną zwierzęta równą porcją miłości tj: jedzenie takie jak lubią, drapanie kiedy chcą, zabawa, gdy na zabawę mają ochotę, opieka - gdy chore. Oraz ciągłe, słowne deklaracje przywiązania, pamięci i miłości. Zawsze po równo.Przy szóstce zwierząt - cztery koty, dwa psy, bywało niełatwo. Teraz to nie problem. Dwie kocice, dwie ręce do głaskania synchronicznego. Trzeba uważać, bo dziewczyny chyba liczą ilość głaśnięć na głowę;)
O książce nie będę opowiadała,  trzeba ją przeczytać, natomiast zacytuję kawałek, tak dla zachęty:
..." Psy i koty w całkowicie odmienny sposób radzą sobie ze stresem. Reakcją kotów na stres jest ucieczka w sen. Psy radzą sobie ze stresem zapominając co go wywołało.
Motywacje psów i kotów są całkowicie różne. Motywem działania u psów bywa lojalność, chęć współzawodnictwa, poszukiwanie jedzenia, widok smyczy, poszukiwanie jedzenia, joie-de-vivre, rzucane patyki i poszukiwanie jedzenia. Kotów w zasadzie nic nie motywuje.
Obsesja na punkcie jedzenia także objawia się różnie. Pies koncentruje się przede wszystkim na jego ilości, zaś kota najbardziej interesuje, ile kosztowało."
Wszystko to prawda, sama prawda i tylko prawda. Wiem z doświadczenia. Autor potrafił o tym napisać:)

wtorek, 27 listopada 2012

Wydarzenia krytyczne cdn.

No cóż... dzisiaj dalszy ciąg wydarzeń krytycznych. Pomyślałam, że jak już, to będzie komplet.
Dzisiaj moja  ukochana kocica przy przyjmowaniu tabletki za szybko zamknęła pyszczek. Wprawdzie u osiemnastolatki  ząbki mocno przetrzebione, ale te którymi dysponuje w połączeniu z wrodzoną werwą zaprawioną wściekłością boleśnie odcisnęły się na moim prawym palcu wskazującym i pisze mi się nieszczególnie. To też potraktowałam jako wydarzenie krytyczne;)

A oto co jeszcze możemy zaliczyć do wydarzeń krytycznych:

21.Zmiana obowiązków w pracy
22.Syn lub córka opuszcza dom
23.Kłopoty z teściową
24.Wybitne osiągnięcia osobiste
25.Żona zaczyna lub przestaje pracować
26.Rozpoczęcie lub zakończenie nauki szkolnej
27.Zmiana warunków życia
28.Zmiana nawyków osobistych
29.Kłopoty z szefem
30.Zmiana godzin lub warunków pracy
31.Zmiana miejsca zamieszkania
32.Zmiana szkoły
33.Zmiana rozrywek
34.Zmiana w zakresie aktywności religijnej
35.Zmiana aktywności towarzyskiej
36.Kredyt lub pożyczka poniżej 10 000 dolarów
37.Zmiana nawyków dotyczących snu
38.Zmiana członków rodziny zbierających się razem
39.Zmiana w nawykach dotyczących jedzenia
40.Urlop
41. Boże Narodzenie
42.Pomniejsze naruszenie prawa

Można dopisywać swoje wydarzenia krytyczne, na pewno będą się różniły od amerykańskich. Ciekawe kiedy będę mogła sobie zrobić urlop;)

piątek, 23 listopada 2012

Kryminalny piątek - Margaret Allen

Pani Nancy Ellen Chadwick, 68 letnia mieszkanka Rawtenstall  w hrabstwie Lancashire cieszyła się, jeżeli można tak powiedzieć, opinią niesympatycznej dziwaczki. Zmarła 29 sierpnia 1949 roku. Początkowo podejrzewano, iż jej śmierć jest wynikiem wypadku drogowego. Po sekcji okazało się, że komuś pani Chadwick wydała się wyjątkowo niesympatyczna. Świadczyły o tym wgniecenia czaszki powstałe w wyniku uderzeń młotkiem. Podjęto śledztwo, które wykazało, że ostatni raz widziano panią Chadwick żywą, gdy zmierzała w kierunku domu pani Margaret Allen. Pani Allen uchodziła za osobę nieco dziwną i społecznie nieprzystosowaną o skłonnościach lesbijskich. Pracowała jako konduktorka, potem rzuciła pracę i spędzała czas przesiadując w okolicznym pubie. Nikt nie wiedział z czego żyła. Miała 42 lata i nosiła się zdecydowanie po męsku. Po śmierci pani Chadwick, pani Allen pracowicie zwracała na siebie uwagę miejscowej policji. Ciągle przypominała sobie szczegóły dotyczące wizyty pani Chadwick, snuła własne teorie i zaczynała znajdować przyjemność w udzielaniu wywiadów okolicznym gazetom. Celebrytka - przestępczyni tamtych czasów. Nie tylko udzielała wywiadów ale także "znalazła" torebkę zamordowanej, porzuconą w rzece, w miejscu nie rzucającym się w oczy. Tym jeszcze bardziej zwróciła na siebie uwagę policji. Poza tym opowiadała jak zmarła siadała na ławce i przeliczała pieniądze  drażniąc tym otoczenie. Trzydziestego pierwszego  sierpnia kobieta była przesłuchiwana w charakterze świadka, a już pierwszego września policja przeprowadziła rewizję w jej domku. W czasie rewizji Margarett Allen przyznała się do zamordowania pani Chadwick i do ukrywania jej w piwnicy na węgiel. Wieczorem ciało przeniosła na skraj ulicy, niestety zbyt blisko swojego domu. Pani Allen zeznała, że pani Chadwick koniecznie chciała wstąpić do jej domu. Wpuściła ją, czując, że nie powinna tego robić, potem popatrzyła na leżący z boku młotek, a potem zabiła. Pieniądze wyciągnęła z torebki, torebkę wyrzuciła. Wszystko pozałatwiała tylko zbyt blisko własnego domu, ale o tym drobnym szczególe nie pomyślała. 
Pani Allen została skazana na śmierć przez powieszenie. Wyrok wykonano.

środa, 21 listopada 2012

Środa z książką - Wszystkie grzechy nieboszczyka

Zastanawiałam się czy wypada pisać o własnej książce i to w momencie gdy jeszcze fizycznie jej nie ma. Ale niech tam, dzisiaj trochę autoreklamy. Czekam z niecierpliwością na jej pierwsze egzemplarze. To musi być bardzo ekscytujące, trzymać w rekach efekt swojej długiej pracy, przewracać strony, sprawdzać po raz kolejny czy nigdzie nie popełniłam błędu. Niedawno zaglądnęłam na stronę pani Joanny Chmielewskiej i zobaczyłam fajne zdjęcie, półka z książkami pani Joanny i ona na tym  jakże inspirującym tle. Aż strach marzyć;)
Zastanawiałam się w jaki sposób mogłabym zachęcić do czytania Nieboszczyka. No cóż... jeżeli ktoś lubi książki nie do końca serio, napisane z, jak myślę, poczuciem humoru i dystansem, rozgrywające się do tego w dość egzotycznej scenerii, a za taką mogę uznać realia małej firmy ubezpieczeniowej, to zapraszam. Wejdziecie w całkiem inny, interesujący świat pracowników firmy ubezpieczeniowej, bardzo zaradnych i pomysłowych, poznacie sympatycznego komisarza, który nie rzuca palenia, nie ma kłopotów rodzinnych i nie stacza się jako alkoholik pierwszej klasy. Robi coś całkiem innego...
Książka w grudniu będzie dostępna tak w księgarniach, w tym sieci EMPIK czy Weltbild, jak i w sprzedaży internetowej. Ale o tym będę informowała na bieżąco. Tyle dzisiaj, na zachętę :))
Poza tym uważam, że Nieboszczyk ma cudowną !!! okładkę.

wtorek, 20 listopada 2012

Nie palcie przy czytaniu

W przerwie pomiędzy nieustającymi obowiązkami poszłam dzisiaj do biblioteki. Oddałam zaległe książki, wypożyczyłam nowe. Z wybranych tytułów ucieszyłam się i to bardzo, "Precz z brunetami" Marty Obuch, coś Tatiany Polakowej, Ostaszewki i Nienacki. Wiedziałam, że czekają mnie miłe chwile z książką.
I otóż to. Nie czekają, albo dopiero po gruntownym wietrzeniu. Przyniosłam do domu książki tak śmierdzące, przesiąknięte dymem papierosowym, że mnie odrzuca. Pierwszy raz się to zdarzyło i do przyjemności nie należy. W związku z tym mój apel do wypożyczających książki z bibliotek oraz pożyczających książki od znajomych: nie palcie przy czytaniu, nie kładźcie książek przy popielniczce. Pamiętajcie, że nie jesteście jedyni. Nie każdy lubi wdychać papierosowy odór.

niedziela, 18 listopada 2012

Wydarzenia krytyczne

Żeby odreagować po wyjątkowo pracowitym weekendzie (weekend i praca nie bardzo pasują do siebie, ale powtarzają się wyjątkowo często) sięgnęłam do kursu psychologii. Jakiś czas temu postanowiłam się trochę douczyć w dziedzinie psychologii, była to wyjątkowo kosztowna nauka :)
 Żadnych egzaminów nie zdawałam, nawet, wstyd się przyznać, nie wszystkie lekcje przeczytałam. Ale na wszystko przychodzi odpowiednia pora, więc może kiedyś...
Wracając do tematu, sięgnęłam i znalazłam lekcję poświęconą krytycznym wydarzeniom życiowym.  Wydarzenia krytyczne to takie stresy, które w istotny sposób wpływają na kierunek i dalszy przebieg naszego życia.

Poniżej podaję amerykańską pierwszą dwudziestkę:

1. Śmierć współmałżonka
2. Rozwód
3. Separacja
4. Kara więzienia
5. Śmierć bliskiego członka rodziny
6. Własna choroba lub uszkodzenie ciała
7. Małżeństwo
8. Utrata pracy
9. Pogodzenie się ze współmałżonkiem
10.Odejście na emeryturę
11.Zmiana stanu zdrowia członka rodziny
12.Ciąża
13.Kłopoty seksualne
13.Pojawienie się nowego członka rodziny
14. Reorganizacja przedsiębiorstwa
15.Zmiana stanu finansów
16.Śmierć bliskiego przyjaciela
17.Zmiana kierunku pracy
18.Zmiana częstotliwości kłótni ze współmałżonkiem
19.Kredyt ponad 10 000 dolarów
20.Pozbawienie prawa do kredytu lub pożyczki

Jest tego dużo więcej, ale nie napisali na której pozycji lokuje się stres związany z wydaniem pierwszej książki. Nie powinnam się przejmować. "Wszystkie grzechy nieboszczyka" napisałam jakiś czas temu i zdążyłam się do nich przyzwyczaić, mam za sobą prace nad ostatecznym kształtem książki, piszę coś zupełnie innego, ale jednak myślę. Wygląda mi na to, że ja ostatnio za dużo myślę. A to podobno niezdrowe;)


środa, 14 listopada 2012

Środa z książką - KOTY


"Koty" to książka niezwykła. Wiersze w przekładzie Stanisława Barańczaka to nieustająca przyjemność czytania i wyobrażania sobie co mój kot uczyniłby w danej sytuacji.  Dzisiaj przeczytałam, że 09.listopada 2012 zmarła wdowa po T.S.Eliocie Valerie Eliot. Założycielka Old Possum's Practical Trust czyli Praktycznego Trustu Starego Oposa. Nie wiedziałam, że faktyczny tytuł książki brzmi: "Koty. Praktyczny Przewodnik Starego Oposa".  Pieniądze przeznaczone na działalność fundacji pochodzą z tantiem i praw autorskich do tekstów "Kotów" wykorzystanych w musicalu Andrew Lloyda Webera "Koty"
Dla zachęty do czytania fragment wiersza z okładki:

Życie z kotem Naprzekórkiem nie jest łatwe,
Gdyż wprowadza on w to życie zamęt:
Dać mu kawior - on by wolał kuropatwę.
Dom mu kupić - on by wolał apartament.
Mysz podsunąć do gonienia - chciałby szczura.
Szczura wskazać - preferuje znowu mysz:
Nic nie wskórasz u kocura Naprzekura.
Taka bowiem tego gbura jest natura...

Czy to aby na pewno tekst tylko o kotach ;)

poniedziałek, 12 listopada 2012

Prażone na niepogodę





Nie prowadzę bloga kulinarnego i tych, którzy lubią jeść i gotować, a nade wszystko oglądać smakołyki odsyłam do http://www.tapasdecolores.blogspot.com
Wczoraj była taka ładna pogoda, że pomyślałam o prażonych, ale zanim się sprężyłam, to okazało się, że w lodówce brak potrzebnych produktów, bo prażone to nie tylko ziemniaki,ale także boczek, kiełbasa, marchewka, zielona pietruszka i cebula w ilości dowolnej. Prażone można przygotować w prosty sposób i tak w wersji zewnętrznej, wtedy potrzebujemy garnek żeliwny, oraz w wersji domowej, najlepiej naczynie żaroodporne.Wersja na dwie osoby, które lubią jeść to co zostało na następny dzień, albo na cztery na raz: osiem do dziesięciu ziemniaków obrać, umyć, pokroić w plasterki, można na krajalnicy. Kiełbasy, boczku, mogą być pokrojone parówki, jak kto lubi, dwie cebule średnie lub jedna duża, jedna średnia marchewka, pietruszka zielona i kapusta do nakrycia, sól, pieprz do smaku.Naczynie żaroodporne smarujemy tłuszczem, ja się posłużyłam margaryną Kasia, ale to jak kto woli. Nakładamy warstwę ziemniaków, solimy, pieprzymy. Na ziemniaki nakładamy pokrojoną wędlinę, pokrojoną w plasterki marchewkę, krążki cebuli i zieloną pietruszkę. Na to znowu warstwę ziemniaków, a na ziemniaki znowu wędlinę, marchew itd. Ostatnia warstwa to ziemniaki, które znowu solimy i pieprzymy, kładziemy na nie tłuszcz i liście kapusty włoskiej lub zwykłej. Pokrywę tak jak i całe naczynie smarujemy tłuszczem i wkładamy do nagrzanego piekarnika na około pięćdziesiąt minut. Zapach, który będzie się rozchodził po mieszkaniu zrekompensuje nam pracę włożoną w przygotowanie potrawy. Zdjęcia dokumentują moje ostatnie zmagania z prażonymi. Chyba zrobię jutro na obiad :))
W taki sposób mam balans dla deszczowej pogody,  niskiego ciśnienia i ogólnego zniechęcenia. Generalnie bardzo lubię jeść;)

niedziela, 11 listopada 2012

Patriotyzm lokalny - Oświęcim

Kilkanaście lat temu dostałam małą książeczkę. Zbiorek wierszy Jadwigi Szczotki "Dla wspomnień". Cienka, niebieska książeczka, a w niej wiersze na różne okazje, często dedykowane. Pani Jadwiga, kuzynka mojej babci Zosi  mieszkała w Oświęcimiu, a pisanie wierszy było jej pasją i powołaniem. Od czasu do czasu czytuję sobie Jej wiersze i wzruszam się bardzo. 
Dzisiaj z okazji Święta Niepodległości chciałabym przypomnieć wiersz "Oświęcim". Bo właśnie to, że mieszkamy spokojnie w mieście z bogatą historią i tradycją zawdzięczamy tym którzy walczyli o niepodległość. 

Oświęcim

Na mym ramieniu plecak zawieszony
do siebie wracam, tu rodzinne strony.
Wstęga mnie wita, to jest Soła nasza
i Most Piastowski do przejścia zaprasza.
Z zachwytem patrzę na bulwar zieleni,
który się w wodzie przezroczystej mieni,
wiatr muska liście, kielichy kołysze,
szumem przerywa tej zadumy ciszę.
A z lewej zamek, gdy spojrzysz do góry,
nie jest ogromny i nie sięga chmury,
bo na niewielkim usypisku stoi,
wśród dębów, klonów, zielonych powoi.
Przy drodze kościół parafialny wita!
Czy wstąpisz do mnie przechodnia zapyta.
Potem jest rynek, stoi ratusz stary,
kwiatów przepięknych wokoło bez miary
i kamieniczki barwnie się kłaniają,
te o przeszłości smutnej rozmyślają.
Oj, gdyby one naszą mowę znały,
wiele słów rzewnych by nam powiedziały.
Słuchaj! Gra hejnał naszego sławnego
kompozytora pana Orłowskiego.
Dalej znów klasztor Salezjański, wielki
i Sanktuarium jest Wspomożycielki.
Tu do Maryi ludzi cała rzesza,
by spraszać łaski, dziękować pospiesza.
Wszystko w mym sercu, wszystko w mej pamięci,
to jest mój drogi, rodzinny Oświęcim.

Miłego i spokojnego świętowania.

sobota, 10 listopada 2012

Miejsca czy ludzie?


Prawie dwa lata temu usłyszałam pytanie: co jest dla mnie ważniejsze, miejsca czy ludzie? 
Wtedy nie potrafiłam odpowiedzieć. Nie potrafiłam także odpowiedzieć sama sobie w ciągu kilkunastu ostatnich miesięcy w zależności od okoliczności skłaniając się albo do jednej albo do drugiej opcji. Po głębokim zastanowieniu wybieram ludzi, tak prędko znikają z naszego życia potrzebni na już po drugiej stronie. Cieszmy się ich obecnością dopóki są. 
A miejsca? Miejsca są.
Każdy sam sobie odpowiada na to jakże ważne pytanie.

Kryminalny piątek - Herbert Rowse Armstrong


Herbert Rowse Armstrong należy do tych morderców - trucicieli, o których się nie zapomina. Urodził się 13 maja 1869 roku w Plymuth w Dewon. W 1895 został absolwentem prawa w Cambridge w kolegium świętej Katarzyny, adwokatem, urzędnikiem sądu pokoju w Hay -on- Wye. Godnym szacunku obywatelem. Od 1907   roku był mężem Katherine Mary. Mieszkali w domu o nazwie Mayfield  w dolinie Cusop Dingle. Mieli troje dzieci. Uchodzili za szczęśliwe i dobrze dobrane małżeństwo. W czasie pierwszej wojny światowej Armstrong służył w wojsku i doszedł do stopnia majora i tym tytułem się potem posługiwał. Major Armstrong był mężczyzną o drobnej budowie ciała, nieco podporządkowanym żonie. Jego żona, nieco solidniejszej budowy osoba, miała nieznośną manię karcenia męża, zwłaszcza na forum publicznym. Major Armstrong wszelkie uwagi żony znosił cierpliwie. 1 Lipca 1920 roku major zdołał skłonić żonę do sporządzenia testamentu na jego korzyść. W niedługi czas potem pani Armstrong z powodu pogarszającego się stanu zdrowia została umieszczona w szpitalu psychiatrycznym, a pan Armstrong nabrał zwyczaju wyjazdów do Londynu i korzystania z dotąd mu niedostępnych uciech.  W styczniu 1921 roku stan pani Armstrong tak się poprawił, że została ze szpitala wypisana do domu. Niestety nie cieszyła się zbyt długo życiem, zmarła 22 lutego 1921 roku.  Za przyczynę zgonu lekarz uznał chorobę serca. Major Armstrong pogrążył się w żałobie.  
Na szarfie przyczepionej do wieńca kazał napisać: "Od Herberta i piskląt". Gdyby major Armstrong poprzestał na pozbyciu się żony, jego nazwisko utonęłoby w masie nazwisk  członków palestry. Nie wytrzymał. We wrześniu 1921 roku niejaki Oswald Norman Martin otrzymał drogą pocztową bombonierkę.   Przyniósł ją do domu i poczęstował nią jednego ze swoich znajomych, którego akurat gościł na obiedzie. Znajomy się rozchorował. Zaraz potem Martin został zaproszony przez majora Armstronga na popołudniową herbatkę. Zaproszenie dziwiło ponieważ panowie byli konkurentami w interesach. W czasie herbatki Martin został poczęstowany konkretną kanapką, po której zjedzeniu rozchorował się. Trafił do lekarza, który wypisał akt zgonu pani Armstrong. Lekarz skojarzył objawy i wysłał próbkę moczu pana Martina do laboratorium, do zbadania. Okazało się, że zawierała 1/33 grama arszeniku. Prokurator wszczął śledztwo. By nie wzbudzać podejrzeń w majorze Armstrongu poprosił Martina by ten nadal przyjmował wizyty i poczęstunki majora. Można sobie wyobrazić jakie katusze przeżywał pan Martin siedząc przy wspólnym z Armstrongiem stole. Wreszcie 31 grudnia 1921 roku major Armstrong został aresztowany i oskarżony o otrucie zony. Sekcję pani Armstrong przeprowadził jeden z najsłynniejszych w tamtych czasach patologów doktor Bernard Spilsbury. W niektórych narządach znaleziono 3 i 1/2 grama arszeniku. Pan Armstrong był wielkim amatorem trucia mleczy i do tegoż trucia używał właśnie arszeniku. Major Armstrong został uznany za winnego i stracony przez powieszenie w dniu 31 maja 1922 roku. Wyrok w więzieniu Gloucester wykonał kat John Ellis. 
Dzieci Armstrongów trafiły do rodzin zastępczych. Można sobie wyobrazić szok jaki przeżyła ich najstarsza córka  Margaret gdy zobaczyła swojego ojca wśród morderców w muzeum figur woskowych Madame Tussauds. 
Na temat sprawy Armstronga napisano ponad 80 książek. Między innymi książkę napisał Martin Beales, także adwokat, który kupił dom Armstrongów. 

Na podstawie: Czarny leksykon - Joanna Białecka
Na podstawie artykułu Rogera Clarka w The Independent z 13 .05. 1995 r.

środa, 7 listopada 2012

Środa z książką - Morderstwo na mokradłach



"Najbardziej krwawe morderstwa  zawsze zdarzają się w sennych, angielskich wioskach" - Rupert Marley.
Najczęściej w zamkniętych środowiskach, wśród ludzi, którzy znają się od lat. Czasami pojawia się między nimi Obcy i mąci. Częściej Znany pokazuje inne oblicze. Mistrzynią w ukazywaniu specyfiki spokojnych, angielskich wiosek była Agatha Christie.
"Morderstwo na mokradłach" przypomniało mi inną mistrzynię kryminału  Catherine Aird i jej kryminał "Lekka żałoba" Ta atmosfera niedomówień w kręgu samych znajomych. To subtelne poczucie humoru. Ta atmosfera... Żeby napisać dobrą książkę w określonym stylu trzeba mieć od początku do końca opracowaną koncepcję książki i ciągu następujących po sobie zdarzeń. Takie właśnie jest "Morderstwo na mokradłach". Bo cóż się dzieje w sennej, maleńkiej angielskiej wiosce? Otóż gospodyni w domu państwa Bradbury z beczki na dynie wyciąga odciętą, męską głowę. Oznacza to, że zupy z dyni nie będzie. Z sobie tylko znanych powodów gospodyni  przestaje mówić i przerzuca się na pisanie. Pani Bradbury - właścicielka domu, nie wytrzymuje i sprowadza z samego Londynu detektywa  Alfreda Bendelina. Sęk w tym, że Alfred Bendelin nie istnieje, został wymyślony i jest postacią literacką. Ale czegóż się nie robi dla pięknych oczu. Policjant Nicholas Jones wciela się w postać detektywa oczywiście uprzedzając, że Alfred Bendelin nie istnieje. Ale kto by tam wierzył w takie rzeczy...
Moc literatury jest jednak wielka.
Polecam książkę wszystkim, nie tylko miłośnikom kryminałów. Mnóstwo obserwacji obyczajowych, budzące grozę opisy mokradeł i niepewność co do tego kto zabił dodają smaku książce.Gdyby ktoś chciał poczytać relację Saszy Hady z odwiedzin w  Moreton-in-Marsh, to niech zaglądnie na stronę: http://www.zbrodniawbibliotece.pl/kronikakryminalna/3054,jedendzienwprawdziwymmoreton-in-marshsladaminickajonesa/
Miłego czytania

wtorek, 6 listopada 2012

Sprzątanie w sieci :))

Wczoraj przeznaczyłam czas na porządki. Niestety nie te domowe, ale blogowe.
Na samym początku 2012 roku założyłam sobie bloga na onecie. Pokonałam trudności i zaczęłam pisać. Wyobrażałam sobie, że mój blog będzie rodzajem notatnika, tak dużo się dzieje, a ja tak szybko zapominam. Daleka byłam od opisywania szczegółowo życia mojego, moich bliskich i sąsiadów. Bardziej chodziło o zatrzymanie chwil uciekających. Pisało mi się dobrze, ale przegrałam walkę z techniką. Dajmy na to, że zdarzyło się coś czym chcę się podzielić, zanotować na gorąco, a tu klops. Otwieram mojego bloga tj. wchodzę na blogi na onecie, loguję się u siebie, czytam komunikat, ze nie posiadam bloga. Denerwuję się, bo przecież wczoraj miałam a dzisiaj już nie? Próbuję powtórnie. Za którymś razem udaje mi się zalogować. Wchodzę na pisz bloga, piszę. Program się buntuje i zaczyna zjadać litery. Kasuję, mam problem. Godzina mija nie wiadomo kiedy. Prawdę mówiąc po kilkunastu takich przejściach zniechęciłam się. Wczoraj weszłam na bloga, okazało się, że przerzucają na inną platformę. Zrobiłam co było w instrukcji, chciałam zmienić szatę na bardziej przyjazną, zamieścić informację o książce, blog jest nadal otwarty. Nic z tego. Całe popołudnie i wieczór problemy z przekierowaniem. Udało się koło północy :) 
Jeżeli ktoś chciałby poczytać o szabli pradziadka i święconych u Salezjan to zapraszam tutaj:http://www.iwona-mejza.blog.onet.pl
Dzisiaj nadal porządkuję siebie w sieci. Nie wiedziałam, że lubię sprzątać ;)

poniedziałek, 5 listopada 2012

Ciemno, zimno...

Jest takie powiedzenie:" Ciemno, zimno i do domu daleko". Na razie jeszcze pracuję w domu, ale nie ma lekko trzeba będzie wyjść. A tu leje jak z cebra, jest ciemno, muszę mieć zapalone światło, bo inaczej nie widzę co piszę. Jest nieprzyjemnie i mocno dołująco. A to dopiero początek. Zastanawiam się co można zrobić żeby się po prostu takiej jesieni "porze mgieł i ziemiopłodów" oraz deszczy nawalnych, nie dać. Dobra książka, więcej snu, filiżanka czekolady. Na pewno spotkania z przyjaciółmi i kolorowe ubrania. 
Kolorowe ubrania na pewno się sprawdzą w momentach gdy okutani w kurtki z kapturem, smagani deszczem będziemy się przemieszczali od punktu A do punktu B. 
Na poprawę nastroju. 
A może po prostu nie przyjmować do wiadomości zawirowań pogody. Robić swoje i zachowywać się tak jakby nadal świeciło słońce. 
W zamian zapalajmy światło gdzie się da, nie siedźmy w ciemności bo to niezdrowo. Nie piszmy na komputerze po ciemku, nie oglądajmy telewizora po ciemku. Męczymy oczy i siebie. Do w miarę normalnego funkcjonowania jest nam potrzebne dobre światła. Z żarówek, a nie z tych pożal się boże świetlówek, cokolwiek o tym myśli Unia. Ja wiem co czuję i Unia nie jest mi potrzebna do tłumaczenia
Miłego dnia w deszczu.

sobota, 3 listopada 2012

Starość kota

Przegapiłam piątek. I trudno. Chyba przez święta. Zawsze wolne w tygodniu mnie dezorientuje i zakłóca normalny rytm. Do tego Kubusia. 
Rozdzielenie tego gdzie kończy się starość a zaczyna się choroba jest niezwykle trudne, czasami wręcz niemożliwe. Są chwile gdy jedynym humanitarnym wyjściem  wydaje się uśpienie kota, ale za chwilę kot biegnie po schodach jak młody a ja przecieram oczy ze zdumienia. I tak sobie żyjemy.
 Trudno określić do jakiego stopnia się wczoraj ucieszyłam zobaczywszy w Kauflandzie mleko z obniżoną o ponad 80% zawartością laktozy. Bo moja Kuba przestała pić wodę, pije tylko mleko. A skutki były jakie były. Teraz bezkarnie i Kuba i Miki  zapijają się mlekiem, a ja sobie powtarzam, że w końcu wiejskie koty na mleku funkcjonują i dzieci i staruszkowie ze starego portfela. Wprawdzie kupiłam mleko specjalne dla kotów, ale to był numer na raz, potem parsknięcie, skrzywienie pyska i do widzenia. Trzy czterdzieści poszło w błoto.
Dzisiaj zrobiłam tiramisu. Robię wersję łagodną; serek, śmietana 18%, trochę cukru pudru. Oczywiście biszkopty nasączane prawdziwą kawą. Posypka dobre kakao. Bez alkoholu i jajek. Trochę serka zostawiłam Kubie, dzisiaj jadła bardzo mało. Serek tak jej smakował, że potem z rozpędu zjadła także tiramisu. Widocznie na starość się jej smaki zmieniają.
A o mleku warto wiedzieć, bo oprócz kotów nadaje się też dla ludzi z nietolerancją laktozy, a takich osób przybywa.

czwartek, 1 listopada 2012

Gdy odchodzą...

Gdy odchodzą nasi najbliżsi wydaje się, że nasze cierpienia i tęsknota nie będą miały końca. 
Pytamy: dlaczego? Dlaczego tak szybko? Dlaczego tak nagle i bez uprzedzenia? Przecież mógł żyć. Miał tyle planów do zrealizowania, tyle marzeń do spełnienia. Przecież to niemożliwe, że go już nie ma. Potem, powoli przyzwyczajamy się do życia na nowo. Czasami wspominamy, czasami próbujemy zapomnieć, myśląc, że tak będzie lżej. A przecież nasi bliscy żyją wśród nas duchem,  wracają w historiach które opowiadamy, czasami nam się śnią. Jeżeli pogodzimy się z ich śmiercią, żyją czasami dużo intensywniej niż kiedyś, gdy byli blisko, na wyciągnięcie ręki. 
Myślałam dzisiaj o dziadku Józefie, który był dla mnie najważniejszy. Niezbyt wysoki, zawsze pięknie opalony. Do niebieskich jak bławatki oczu nosił dobrane odcieniem koszule i niezwykle eleganckie grafitowe garnitury. Gdy było gorąco pozwalał sobie na koszule z krótkimi rękawami. Ulubioną w żółto niebieską kratkę, od cioci Julii  z Ameryki, długo po śmierci dziadka trzymałam na półce.
Babcia Tekla odeszła 13 grudnia 2007 roku. Od tamtego dnia, 13 grudnia  nabrał dla mnie całkiem innego wymiaru. Babcia  nauczyła mnie czytać i pisać. Czasami opowiadała niesamowite historie rodzinne. Nieraz myślałam, że koloryzuje. Już po jej śmierci okazało się, że nie.
Mój wujek, który był najwspanialszym wujkiem na świecie. Niedługo przed jego śmiercią rozmawialiśmy o książce którą pisałam. Powiedział, żebym robiła to w co wierzę i co mi sprawia przyjemność. Wtedy się zazwyczaj udaje. 
Wczoraj znowu wydawało mi się, że słyszę jak podjeżdża samochodem i trzaska drzwiami. Ucieszyłam się, bo każda jego wizyta była przyjemnością. Nadal mam wrażenie, że wujek Marian wyjechał. Pogodziłam się z tym.
Mój ukochany kot Bartek, który umarł na moich rękach i Stella, tak bardzo chciałam żeby żyła. Nie udało się.
Smutny, pełen nostalgii dzień.

środa, 31 października 2012

Środa z książką - McDusia


Dzisiaj o Magdusi, bo tak ma na imię dziewczę z okładki, a McDusia to przydomek nadany przez Idę. Przeczytałam ostatni tom Jeżycjady i uczucia mam mocno mieszane. Chyba zacznę czytać od początku, od "Szóstej klepki". Nie zamierzam ukrywać, że zawsze darzyłam bohaterów Jeżycjady uczuciami szczególnie mocnymi. Książki pełne ciepła,empatii i zabawnych, życiowych sytuacji na długo pozostawały w sercu. Chyba wyrosłam...
W McDusi  najbardziej polubiłam Józefa Pałysa. Może i nie włada łaciną tak jak reszta rodziny, nie jest zbyt górnolotnie wyedukowany, ale tchnie spokojem osoby, która zawsze, w każdej sytuacji sobie poradzi. Ida... cóż Ida nigdy nie miała łatwego charakteru, ale ja bym do takiego lekarza nie poszła... 
I gdy już myślałam, że przeżywam książkowy zawód życia - Autorka zawsze stawiała poprzeczkę wysoko - natrafiłam na zdanie, dla którego warto przeczytać McDusię. Dla tego zdania i sytuacji z nim związanej.
"Quomodo fabula, sic vita: non, quam diu, sed quam bene acta sit, refert" - co oznacza: 
Z życiem jak ze sztuką w teatrze: ważne nie, jak długo trwa, ale jak jest zagrana. (Seneka)

wtorek, 30 października 2012

Tajemnica


Autorka Iwona Mejza -


Tak sobie kiedyś namalowałam obrazek. Potem go schowałam, a całkiem niedawno odnalazłam i powiesiłam na ścianie. Jak mi tak różnie na duszy to sobie patrzę i widzę TAJEMNICĘ.
A co wy widzicie?

poniedziałek, 29 października 2012

Róże w śniegu


Na południe zawitała zima. Rano śnieg sypał z pewną nieśmiałością, koło południa wzmógł  atak. Teraz mamy dookoła biało. Latarnie się świecą, z kominów snują się kłęby dymu,  dopiero ósma wieczór, a wydaje się, że dużo, dużo później.
Godzina dziesiąta rano. Przepiękne kłęby pelargonii zwieszają się z okien Zakładu Opiekuńczo Leczniczego Sióstr Serafitek. Gdy szłam o dwunastej okna pustoszały. Śnieg sypał zaciekle

Różana rabata przysypana śniegiem.

niedziela, 28 października 2012

Zima na chwilę

Gdy wczoraj wyglądnęłam wieczorem na dwór, po całodziennym deszczu pozostało tylko wspomnienie. Powietrze ochłodziło się i nabrało zapachu zbliżającego się śniegu. Rano rozsunęłam zasłony i zobaczyłam świat na biało. Przesunęłam czas o godzinę do tyłu. To było miłe chociaż bez sensu. Ale zawsze lepiej robi na samopoczucie informacja, że wstało się o siódmej, a nie o ósmej :) 
Jest szaro, ponuro, a moje przeziębienie nie chce się pożegnać. A powinno.
Dzień na picie gorącej herbaty z rumem i cytryną, czytanie książek i pisanie.
Dzień dla kotów. Marudzą od rana, zdegustowane widokiem śniegu i zimnem. Miałyby ochotę na "coś dobrego". Nie wiem na co. 
Jak każdy czasami.
Pudło z czekoladkami stoi na wierzchu. Powinnam je zamknąć w szufladzie na cztery spusty i udać, że go nie ma. Nie umiem. W taki dzień potrzebuję słodyczy. Używam ich jako wspomagacza przy pisaniu. Nieoceniony wkład Agatki i Joli w powstanie nowej książki. Dziękuję :))

piątek, 26 października 2012

Kryminalny piątek - Pułkownik Redl

Pułkownik Redl otrzymał pseudonim Opernball - 13. W latach 1903 - 1913 dostarczył Rosjanom wiele cennych  informacji. Między innymi plan austriackiej inwazji na Serbię. Pod koniec 1909 roku pułkownik Redl otrzymał rozkaz dostarczenia planów dyslokacji wojsk austro - węgierskich. W drugą stronę to właśnie Redl dostarczał do własnego sztabu sfałszowane informacje o liczebności armii rosyjskiej. Redl cały czas trzymany był w szachu przez służby wywiadu rosyjskiego posiadające kompromitujące go zdjęcia. A Redl chciał robić karierę w wojsku. Z czasem przyzwyczaił się  też do wydawania znacznych kwot, które pobierał od wywiadu rosyjskiego. Był ponad miarę rozrzutny i pewny siebie. I właśnie przez tą pełną pychy arogancję i pewność siebie wpadł. 
Austriacki wywiad  z czasem zorientował się, że ma w swoich szeregach szpiega. Nikomu nie przychodziło do głowy podejrzewać pułkownika Redla słynącego ze swej zaciętości i pomysłowości w tropieniu szpiegów. Ale zadziałał przypadek. Austriackim szpiegom pracującym w Warszawie udało się zdobyć fotografie kopii planów twierdzy przemyskiej. Znali już charakter pisma szpiega. Znali także jego pseudonim - Opernball - 13. W tym samym czasie wprowadzono obowiązek przeglądania korespondencji na poczcie  przez tajnych agentów.Pomysłodawcą tej akcji był Maksymilian Ronge  szkolony wcześniej przez samego Redla. W marcu 1913 roku do urzędu pocztowego w Wiedniu nadeszły dwa listy do odbioru na hasło Opernball - 13. W listach znajdowały się pieniądze, 12 tysięcy koron, kwota ogromna. Tajni agenci czekali do 24 maja 1913 roku aż zjawi się odbiorca fortuny. Nie zdążyli złapać go bezpośrednio. Poszukiwany szpieg wskoczył do taksówki i uciekł. Agenci nie zrażeni niepowodzeniem zrobili rozpoznanie na postoju taksówek gdzie dowiedzieli się, że poszukiwana osoba kazała zawieźć się do kawiarni "Kaiserhof". Osoba ta zgubiła w samochodzie zamszowy futerał na scyzoryk. Agenci odebrali futerał i pognali dalej. Z kawiarni do hotelu Klomser. Tam poinformowano ich, że jedyną osobą,  która przybyła tego dnia jest pułkownik Redl. Agenci zostawili portierowi futeralik. Ten pytał wychodzące osoby czy czasem zguba nie należy do kogoś z nich. Pułkownik Redl potwierdził, że to jego własność i tym samym został zdemaskowany. Na najwyższych szczeblach zapadła decyzja, iż Redl przewidywany na stanowisko ministra wojny musi umrzeć i to jeszcze tej nocy. 
Redl  uświadomiwszy sobie, że nie ma innego wyjścia przyjmuje od  pułkownika von Urbanskiego małego browninga. Zostaje sam. Pisze listy pożegnalne do starszego brata i aktualnego przełożonego barona Giesl von Gieslingena. Na kartce pisze: " Brak rozwagi i namiętności zniszczyły mnie. Módlcie się za mnie. Własnym życiem płacę za swoje grzechy". 
Dopisuje post scriptum : " Jest za kwadrans druga. Teraz umrę. Proszę by nie dokonywano obdukcji moich zwłok. Módlcie się za mnie".
Staje przed lustrem, wkłada Browninga do ust, strzela. Pocisk przechodzi przez mózg i utyka w kości ciemieniowej. Osuwa się na dywan. Sprawa teoretycznie jest zamknięta i wiadomość o tym co zaszło nie ma prawa wydostać się poza kręgi, które zdecydowały o śmierci pułkownika. 
25 maja 1913 roku, w godzinach popołudniowych rozegrano w Pradze mecz piłki nożnej pomiędzy Niemieckim Klubem Piłkarskim Sturm a Klubem Sportowym Union z Holeszowic. To był ważny mecz dla obu drużyn. Drużyna  z Holeszowic nie mogła liczyć na wygraną. Skład Sturmu był bardzo mocny, ale... w godzinie meczu nie pojawili się dwaj ważni zawodnicy Mareczek i Wagner. Holeszowice wygrały 7 do 5. Na następny dzień Wagner przyszedł do prezesa Sturmu z usprawiedliwieniem. Było tak nieprawdopodobne, że aż przekonało prezesa klubu. Otóż gdy Wagner skończył swą pracę w warsztacie, zamiast udać się na mecz i grać udał się w towarzystwie oficerów ze Sztabu Generalnego Praskiego Korpusu Armii do luksusowego mieszkania. Wyważył drzwi tegoż mieszkania i wykonując polecenia otworzył pozamykane na klucz szafy, szafki i szuflady. Czeladnik Wagner zwrócił uwagę na przepych w mieszkaniu. Wszędzie było pełno bibelotów, ściany obito czerwonym aksamitem. Były tam nawet suknie, peruki i przybory do pielęgnacji paznokci.
O wszystkim tym czeladnik Wagner opowiedział prezesowi Klubu Sturm, a tym prezesem był  Egon Erwin  Kisch - sławny latający reporter. Sprawa nie miała prawa pozostać w tajemnicy.

Na podstawie: Gazeta Wyborcza - 25 maja 1913 Wolno panu poprosić o broń. Pobranie 29.05.2011
Wikipedia - Alfred Redl - pobranie 26.05.2011
Coryllus/salon24/ Pułkownik Redl, czyli o tym jak dawniej działały media - pobranie 15.09.2011
oraz niniwa - Historia wywiadu i kontrwywiadu na świecie. pobranie 15.09.2011

Tak w ogromnym skrócie można streścić historię pułkownika Redla . O wielu rzeczach nie napisałam, ale jeżeli kogoś interesuje sprawa Opernball - 13 to materiały podane powyżej są niezwykle ciekawe i obszerne. 

czwartek, 25 października 2012

Książki przez łzy

Od soboty walczę z przeziębieniem.
Naiwnie myślałam, że zawiniło moje zamiłowanie do czystych okien. Piątek i sobotę poświęciłam na doprowadzanie ich do jakiego takiego porządku. Nie wiem jak mają inni ludzie, ale u mnie porządki zaczynają się od okien. Zwłaszcza od kiedy  koty rządzą, to znaczy od kilkunastu lat.
 Kot wewnętrzny czyli Miki dba o zostawianie śladów właśnie od strony wewnętrznej, w pokoju mamy. Kot zewnętrzny, zaprzyjaźniony z nami dba o okna salonu od strony ulicy. A ja jak słońce przyświeci  zbieram się w sobie i pucuję.
Jak już te okna umyłam, poczułam satysfakcję i uświadomiłam sobie ile jeszcze do zrobienia przede mną, to się zaczęło. Najpierw zimno i dreszcze, potem narastająco inne, mało przyjemne objawy. Stałam się baardzo pociągająca i łzawa. Ale dalej myślałam, że to przez okna. 
Wczoraj dowiedziałam się, że okna niewinne. Panuje wirus, a ja zajęta pracą, zaniedbując ostatnio kontakty towarzyskie nie dostrzegłam, że ludzie wokół  chorują. Lekarka stwierdziła, że to wstrętna odmiana grypopochodna, którą trzeba wyleżeć, wypocić i wyrzucić z siebie bo lubi wracać i daje powikłania. Miła perspektywa :))
Zmrużonymi oczami śledzę ostatnie wiadomości. Dużo tego. "Dzięki" chorobie mogę tylko pomarzyć o odwiedzeniu Targów Książki w Krakowie. A tam same atrakcje. Autorzy, między innymi Marek Krajewski i z Oficynki Sasza Hady, której "Morderstwem na mokradłach" jestem zauroczona. Mam nadzieję, że jak jak kiedyś książka do mnie wróci, bo Morderstwo już krąży wśród koleżanek, to przeczytam je po raz drugi.  Poza tym mam obiecaną Mc Dusię Musierowicz, której jestem niezmiernie ciekawa. Tyle gromów posypało się na Autorkę, ale i tyle ciepłych słów. To znaczy, że ludzie czytają  i wyrażają swoje opinie i emocje. Z informacji o książkach jeszcze jedna, ciekawa. Następne Targi Książki w Warszawie odbędą się na Stadionie Narodowym, a nie w Pałacu  Kultury i Nauki. To jest podobno odbędą się na koronie Stadionu, która liczy kilometr. Cokolwiek by to nie znaczyło. I chyba nie jest dowcipem, księgarze raczej nie pływają, bo to niewygodnie tak z książką w ręku ;)

środa, 24 października 2012

Środa z książką - Zielone drzwi

Mówi się, że każdy z nas w życiu może napisać przynajmniej jedną książkę. Tą książką jest autobiografia. Jednym przydarza się życie pełne zaskakujących zdarzeń, inni wiodą je spokojnie, czasami  zbyt monotonnie. Ale każde życie jest ciekawe. Mówimy: "nic się w naszym życiu nie dzieje, nudy", albo jeszcze gorzej: "wszystko idzie źle, same nieszczęścia. Tragedia"". I tak bywa, ale nie stale, nie zawsze, a im dramatyczniej tym dla naszej życiowej książki lepiej.
Dzisiaj polecam "Zielone drzwi" Katarzyny Grocholi. Parę dni temu dowiedziałam się, że pani Katarzyna ogłasza na fejsbuku nową akcję. Jest strona Katarzyna Grochola oficjalnie i zaproszenie by przysyłać dobre historie. Dzielić się radościami, osiągnięciami, pokonanymi trudnościami. Myśleć pozytywnie i z pełnym przekonaniem twierdzić, że nasza szklanka jest nadal do połowy pełna. Pomyślałam, że wrócę do Zielonych drzwi, książki, która dużo dobrego wniosła w moje życie. Zapewne nie tylko w moje :))

poniedziałek, 22 października 2012

Wszystkie grzechy nieboszczyka -premiera tuż, tuż


Od dzisiaj  w zapowiedziach Gdańskiego Wydawnictwa Oficynka znajduje się moja książka pod jakże wiele mówiącym tytułem: "Wszystkie grzechy nieboszczyka". Premiera zapowiedziana na 16 listopada bieżącego roku. Link do strony http://oficynka.pl
Mogę zapewnić  wszystkich, że czytając książkę nie będą się nudzili, tylko niepostrzeżenie wejdą w całkiem inny, jakże ciekawy świat małej firmy ubezpieczeniowej. Bardzo małej, bardzo prywatnej, ale też bardzo prężnie działającej.
Gdy zobaczyłam po raz pierwszy okładkę to podskoczyłam na kanapie i kwiknęłam z radości. Jest spełnieniem moich marzeń i mam nadzieję, że Wam oglądającym i czytającym - mam nadzieję - także się spodoba.

piątek, 19 października 2012

Kryminalny piątek - Pułkownik Redl cdn.

Skuteczność majora Redla nie uszła uwagi wywiadu, na którego ludzi Redl najczęściej polował, czyli wywiadu rosyjskiego. Zwłaszcza, że służby wywiadowcze cesarstwa austro - węgierskiego działały coraz prężniej. Właśnie dzięki pomysłowości i nowoczesności rozwiązań wprowadzanych sukcesywnie przez Redla.  
01 Października 1900 roku Redl jako wybitny specjalista od logistyki i pracy w terenie zaczął prace w Sztabie Generalnym. W 1903 roku został przydzielony do pracy w Evidenzburo. Jego zwierzchnikiem był pułkownik Eugen Hordliczka. To była dobra decyzja. Redl ze zdwojoną siłą zabrał się do wyłapywania szpiegów, jednocześnie oddając się w czasie wolnym życiu towarzyskiemu w gronie młodych oficerów wiedeńskich. Redl często zapraszał ich do swojego mieszkania przy Florianigasse nr 48. Poczynił też zmiany w swoim życiu prywatnym i adoptował czternastoletniego Stefana Hromodkę, który uchodził za jego siostrzeńca.
 W 1903 roku Redl zdemaskował jako szpiega podpułkownika Sigmunda Helaiko, byłego sędziego wojskowego. Oskarżony  Helaiko uciekł do Brazylii, skąd przywieziono go do Wiednia, dokonując ekstradycji. Helaiko przyznał się do współpracy z Rosjanami, ale zaprzeczył zarzutom przekazania Rosjanom tajnych planów Sztabu Głównego. Nikt mu nie uwierzył. Redl nie spoczął na laurach tylko kontynuował swoją misję współpracując z niemniej słynnym łowcą szpiegów kapitanem Maximilianem Ronge. W 1909 roku za szpiegostwo zostało aresztowanych 1100 osób.
Także w 1909 roku odszedł ze służby zwierzchnik Redla Eugen Hordliczka. Redl spodziewał się awansu, niestety, jego przełożonym został człowiek z zewnątrz pułkownik August Urbański von Ostrymiecz. W zamian Redl został awansowany na podpułkownika, a w maju 1912 roku mianowano go pułkownikiem i w ramach awansu wysłano do Pragi jako szefa sztabu 8 Korpusu Armijnego. O Redlu mówiono jako o przyszłym szefie sztabu armii. Niestety nic z tych planów nie wyszło. 
Redl sam polując na szpiegów  był także szpiegiem i to na rzecz Rosjan. Wykształcony, mający przed sobą świetlaną przyszłość, miał wiele tajemnic do ukrycia. Tak bardzo naraził się Rosjanom, że ci postanowili na niego zapolować. Było to udane polowanie przeprowadzone przez rosyjskiego agenta Pratta. Pratt odkrył, że otaczający się młodymi mężczyznami Redł jest homoseksualistą. Tak kompromitujący fakt z życia wojskowego robiącego błyskawiczną karierę w armii nie mógł ujrzeć światła dziennego. Redl byłby skończony.Rosjanie zaproponowali mu współpracę, a on ugiął się pod szantażem.Im bardziej był skuteczny, tym cenniejszy dla wroga. To on dostarczył Rosjanom plany twierdzy Przemyśl. Jednocześnie umacniał swoją pozycję wyłapując podsyłanych szpiegów i tworząc wokół siebie  mit łowcy szpiegów. 
cdn...

środa, 17 października 2012

Środa z książką - Stawka większa niż życie

Dzisiaj o książce równie dobrej jak serial. Nie obchodzi mnie co kto mówi na temat ścisłości  i nieścisłości historycznych. To nie dokument, to film. Stawka większa niż życie to znakomity serial, który mogę oglądać w nieskończoność i prawdę mówiąc raz w roku, gdy mnie najdzie chęć, to sobie oglądam. Od czasu do czasu wracam także do książki. Godna polecenia, napisana wartko, posiada wszystkie zalety serialu. Akcja za akcją, krwiści bohaterowie i niezapomniane powiedzenia.
 Hasło: "Najlepsze kasztany są na placu Pigalle". 
Odzew: " Zuzanna lubi je tylko jesienią".
 Odzew: " Przesyła ci świeżą partię", każdy zna na pamięć.
Niedawno widziałam kasztany do pieczenia. Kupię, upiekę, otworzę książkę i znowu przeczytam. Zapachnie jesienią, Paryżem i tęsknotą za naprawdę dobrym filmem.

wtorek, 16 października 2012

kwestia wypoczynku

Deszcz leje, kot chory na starość, ciemność zapada szybciej niż zdążymy pomyśleć o wypoczynku. Jakim wypoczynku? Nauczyłam się każdy dzień traktować zadaniowo, czyli według listy, po kolei czynności do wykonania. Żeby sobie ułatwić życie potrafię na listę wciągnąć ranne mycie włosów. Przy takim trybie  nie ma czasu na wypoczynek, czyli... i tutaj powinno paść pytanie; co rozumiemy jako wypoczynek, skoro każdy w inny sposób wypoczywa. Jeden spacerując ze słuchawkami na uszach, inny jeżdżąc na rolkach, piekąc ciasto, pływając. Ja wypoczywam czytając i - jednak - pracując w ogrodzie, w momentach, gdy wysiłek fizyczny ma przewagę nad wysiłkiem umysłowym. Prawdę mówiąc przekopując grządkę nie myślę o niczym  szczególnym. Wtedy właśnie najczęściej przychodzi mi do głowy jakaś mordercza intryga. Najczęściej zapominam co sobie ułożyłam, ale czasami coś zapisuję na karteczkach, karteczki wkładam do grubego zeszytu. 
Kończę pisać następną książkę - to jest ciężka praca, która w wielu okolicznościach może stać się wypoczynkiem. Jak już ją skończę, to po dwóch dniach przerwy - wypoczynek- wrzucę wszystkie karteczki do kapelusza i znajdę temat na następny kryminał ;))
Miłego, deszczowego wieczoru.

niedziela, 14 października 2012

Sukienka Gabrysi

Wyszła nowa książka Małgorzaty Musierowicz "McDusia". Książki na razie nie przeczytałam, ale zapewne prędzej czy później sięgnę po nią, pomimo wielu negatywnych opinii. Ale Jeżycjada, to Jeżycjada i nawet gdy zdarzają się słabsze części, to i tak czytam i czasem nawet wracam. Nie tylko do tych najstarszych ale i do młodszych też. Rzadko zaglądam na opinie, ale tym razem chciałam wiedzieć kto się odezwie, jakie pokolenie. Jak było do przewidzenia pani Musierowicz ma swoich wiernych fanów, którzy wolą to ciepło i dziwną w dzisiejszym świecie naiwność i bezinteresowność od powieści grozy, w której osobnik nieznanego pochodzenia podgryza młode gardło przedstawicielki płci pięknej, alboli  odwrotnie. Każdy ma prawo do swojej bajki.
Kilka  z komentarzy uderzyło mnie szczególnie. Po pierwsze komentarz to nie wychwalanie się jak mi dobrze było, po drugie jak kogoś było stać na garnitur z Bytomia ( i dobrze, kiedyś pierwszy garnitur trzeba kupić) czy suknie szyte na zamówienie, albo ciuchy z Pewexu, to tak miał i nie jest to powód do chwały. Dla mnie raczej skojarzenie z dyrektorem Nowackim i jego rodziną. Kto czytał ten wie. A w czasach gdy pojawiały się pierwsze tomy Jeżycjady na porządku dziennym było prucie i przerabianie ciuchów, materiałów w wielkim wyborze nie było, a na butiki też nie każdego było stać. Chociaż jak sobie przypomnę te ciuchy z butików to tam niejedną farbowaną firankę widziałam :)) 
Suknie wieczorowe szyło się z podszewki, a takie na co dzień z flaneli, albo resztek obiciówki, jak kto miał. Dobre na spódnice. Takie podejście do otaczającej rzeczywistości nadal w czasach, gdy podobno mamy wszystko na wyciągnięcie ręki, mają ludzie kreatywni. Nie dalej niż dwa dni temu widziałam piękne suknie z odpadów. Piękne były absolutnie i przyciągały wzrok i surowiec nie kosztował. Bo prawda jest taka, że do sklepu żeby kupić może iść każdy, ale żeby samemu zrobić, to już nie do końca. No chyba, że zbuntujemy się i postanowimy zrobić coś swojego, oryginalnego. Coś takiego jak sukienka Gabrysi.

sobota, 13 października 2012

Mgławica Orzeł

A to żeby na chwilę odlecieć myślami daleko. Mgławica Orzeł - piękno jak z filmu fantastycznego, a to google earth

Kubusia

Wczoraj był piątek. Miał być kryminalny i prawie był. Walczymy o życie Kubusi. Jest kiepsko, ale pocieszam się, że nie z takich opresji wychodziła. Tylko te skończone osiemnaście lat, i ten nieuchronny sks, niestety. W czwartek był weterynarz, po przyjacielsku. Zbadał ją, dał na zahamowanie krwawienia, i coś jeszcze, w sumie dwa zastrzyki. Nagle wróciła jej energia i nawet zeskoczyła ładnie z fotela. W nocy dużo jadła i wydawało się, że jest lepiej. Wczoraj było kiepsko, dzisiaj rano jeszcze gorzej. Przeszukałam forum z poradami szukając podobnego przypadku, zobaczymy. Kuba jest dzielną, steraną w bojach życia kocicą. Jak miała pięć lat zachorowała tak ciężko, że miałyśmy do wyboru uśpienie jej lub ryzykowną operację. Wybrałyśmy operację i udało się nam przeżyć razem jeszcze trzynaście lat. Może uda się więcej. Boję się mieć nadzieję.
Przywiązujemy się do zwierząt, kochamy je i wręcz nie wyobrażamy sobie życia bez nich, chociaż, gdy nadchodzi najgorsze musimy sobie poradzić. 
Może i tym razem nam się uda. Kot ma ponoć siedem  żyć.

środa, 10 października 2012

Środa z książką - "Gdański depozyt"

"Gdański depozyt" zbiera same dobre recenzje. Jak najbardziej mu się należą. Dawno nie spotkałam książki, która w sposób tak subtelny wytwarza wokół siebie klimat opisywanego miejsca. Wolne Miasto Gdańsk i jego przedwojenna specyfika. Komisariat Generalny Rządu RP, dyrektor Noskowski i jego małe słabości. Sekretariat Komisariatu i dwie jakże różniące się od siebie kobiety. Kobiety, które mają do odegrania niejedną rolę. Kto jest kim? W czyim imieniu podejmowane są różnej miary zadania i decyzje? Co kryje w sobie Gdański depozyt? Co chce sprzedać rządowi Polskiemu Kolekcjoner? 
Gdy dotarło do mnie jaki przedmiot pełni rolę depozytu, wzruszyłam się i drgnęła we mnie struna historyka - amatora. Pomyślałam o tych  skarbach narodowych, które bezpowrotnie zaginęły w czasie drugiej wojny światowej i po niej, rozkradane i wywożone na krańce świata. Pomyślałam o skarbach zatopionych w mazurskich jeziorach - gdy lód skuwał powierzchnię wody, ciągnęły nimi karawany napakowanych dobrem samochodów. Przypomniałam sobie ostatnie relacje telewizyjne i odkrywanie skarbów zakrytych przez lustro Wisły. Podobno wydobyto aż pięć ton historycznych  elementów skradzionych przez Szwedów. Daleko odbiegłam od Gdańska i Wejherowa, w którym toczy się część akcji.
 Książkę przeczytałam z przyjemnością, wchodząc w wytworzoną przez Autora atmosferę. Gdy skończyłam pozostało uczucie niedosytu, i taka chęć by sięgnąć po następny tom. Wszak nie wszystko zostało wyjaśnione. Mogę się tylko domyślać kto jest kim, ale pewności nie mam żadnej.
Przeczytałam, że pan Piotr Schmandt jest także autorem książek: "Koncha i perła", " Pruska zagadka" oraz "Fotografia". Jest także znawcą historii zegarmistrzostwa. To widać. Te drobiazgowe i czułe opisy czasomierzy. Perełki.
Polecam do czytania w jesienne, deszczowe dni.

wtorek, 9 października 2012

Lepsze jest wrogiem dobrego

Lepsze jest wrogiem dobrego - mawiała moja Babcia i miała święta rację.
Nie oglądam zbyt wiele programów w telewizji, a wszystko wskazuje na to, że "Tożsamość szpiega" i "Komisarz Alex" będą jedynymi stałymi pozycjami do oglądania. Jak się pojawia dobry film to oglądam, tylko te godziny emisji... jakby ludzie do pracy nie chodzili i nie wstawali o szóstej rano, albo i wcześniej.
 Jakiś czas temu pisałam, że podoba mi się serial "Siła wyższa", i podobał mi się, ale...  Ten cały numer z czwórką  polityków z innych, nienawidzących się partii był dobry na jeden, góra dwa odcinki. W trzecim poczułam przesyt. Jeżeli oni mają zamiar tak się przez wszystkie odcinki obrażać, znieważać i kręcić to mnie szkoda czasu. Po prostu. Pomimo pana Fronczewskiego, którego nadal lubię. Szkoda, bo miałam apetyt na dobry serial, z poczuciem humoru, inteligentnym dowcipem i pewną dozą refleksji, a nie na płytki serial, któremu do sztampy ( nie lubię tego słowa) niedaleko. A wracając do "Tożsamości szpiega" , zastanawiam się jak to jest, że oglądając któryś z kolei odcinek nie nudzę się i nadal jestem ciekawa co będzie w następnym odcinku.  Bo  film powinien rozbudzić  moją ciekawość i tę ciekawość w jakimś stopniu zaspokoić. I zostawić coś na następny raz... jeżeli jest to serial oczywiście.

piątek, 5 października 2012

Kryminalny piątek - Pułkownik Redl - as wywiadu

Pułkownik Victor Alfred Redl urodził się 14 marca 1864 roku we Lwowie, wówczas należącym do Austro Węgier. Jego ojciec był zawiadowcą stacji kolejowej. Redl miał  kilkoro rodzeństwa. W domu się nie przelewało. Mimo to, a może właśnie dlatego Redl zaszedł bardzo daleko. Już jako dziecko był bardzo uzdolniony i pracowity. W wieku 14 lat  wstąpił do Szkoły Kadetów. Mimo, iż był tylko synem zawiadowcy, awansował szybko. Przełożeni doceniali jego wybitne zdolności językowe i talenty organizacyjne. W wieku 36 lat Redl otrzymuje  przydział do Biura Ewidencyjnego Cesarsko - Królewskiego  Sztabu Generalnego, gdzie został szefem austro - węgierskiego wywiadu i kontrwywiadu. Redl był idealny do tej roli. Szybko robił karierę odnosząc liczące się sukcesy zwłaszcza  w dziedzinie tak trudnej jak demaskowanie szpiegów obcych mocarstw.  Doprowadził do pojmania i skazania kilku rosyjskich szpiegów. To wyrobiło mu renomę skutecznego łowcy szpiegów i kazało zastanowić się władzom nad  awansowaniem majora Redla na wyższe stanowisko... cdn